niedziela, 13 października 2013

Syria instant


Kiedy myślę o Polaroidach przychodzi mi na myśl wizyta w poznańskim starym zoo. Przed wybiegiem dla słonia stał Pan z dziwnym aparatem, z którego zdjęcia same wyskakiwały. Proponował on zwiedzającym zrobienie takiego właśnie zdjęcia na tle Kingi, słonia równie starego, co stare zoo. Wraz z kuzynem i siostrą zostaliśmy więc ustawieni przed słoniem i sfotografowani. Chwile potem zdjęcie naszej czwórki w niezrozumiały dla mnie sposób wyjechało z aparatu. Nie zrozumiałe było dla mnie również to, jak moja mama za jedno tak małe zdjęcie, mogła zapłacić 100 tysięcy złotych!



Moje kolejne zetknięcie z polaroidem miało miejsce kilka lat później, podczas letnich wakacji spędzanych u kuzyna. Jego mama a moja chrzestna, któregoś dnia zabrała nas na tor kartingowy. Jazda z oszałamiającą prędkością, kosztowała jak na tamte czasy oszałamiające pieniądze, jednak było warto, gdyż wspomnienia zostały mi do dziś. By uwiecznić tamtą chwilę, ciocia zrobiła nam zdjęcie polaroidowe, które w przeciwieństwie do zdjęcia z zoo, nie zaginęło w zakamarkach domowego archiwum fotografii czyli w dużym pudle ze zdjęciami. 


Nasze następne spotkanie z fotografią instant miało miejsce już w zupełnie innej rzeczywistości, wiele lat później, kiedy ponoć byłem już dorosły. Za siedmioma granicami, kiedy wraz z Marcinem mieliśmy jedną z ostatnich już szans na odwiedziny Syrii, będąc w Damaszku, natrafiliśmy na pana, który robił ludziom zdjęcia starym aparatem Polaroid. Daliśmy się sfotografować a nasze pierwsze zdjęcie takim aparatem, pokazujemy poniżej. 




Spodobały nam się od razu trochę zmienione kolory tego polaroidowego świata, brak dokładności i ostrości z jaką współczesne, nawet najprostsze aparaty robią zdjęcia. Zafascynowała nas technika a przede wszystkim magia fotografii instant ( jak zupki) – natychmiastowej, od razu. Po naciśnięciu spustu migawki i wyjęciu z aparatu odbitki i negatywu, po kilkudziesięciu sekundach jest już na nich obraz a wszystko odbywa się bez komputera i drukarki. Zdajemy sobie sprawę z tego, że taka fascynacja nie jest na czasie, że nasze zainteresowanie trąci myszką a może trochę snobizmem, jest w tym coś z szerzącej się subkultury hipsterkiej. Trudno! Kupiliśmy więc sobie sami taki aparat, przyszedł do nas w paczce z zza wielkiej wody z USA. Prócz aparatu kupiliśmy jeszcze filmy, które do aparatów instant sprzedawane są w specjalnych kasetkach. Tak wyposażeni w spory karton filmów i aparat gabarytami zbliżony do cegły, wyruszyliśmy w naszą podróż po Azji. Korzystaliśmy z niego często, jednak w sposób zupełnie inny niż z aparatu cyfrowego, którym zdjęcia robi się bez obawy zepsutej klatki i zmarnowanej szansy na udane zdjęcie. Polaroid zmusił nas do większego zastanowienia się, do podejmowania decyzji, co warto a czego nie warto pstrykać. W czasie całego wyjazdu który trwał siedem miesięcy zrobiliśmy około 120 zdjęć instant, zdjęć cyfrowych zrobiliśmy pewnie kilka tysięcy. Podróż się skończyła ale nasza miłość do Polaroidów nie. Nadal się uczymy, pstrykamy, odkrywamy, próbujemy różnych technik. Stałe powiększamy naszą bibliotekę o książki związane z fotografią instant, szukamy ciekawych stron oraz inspiracji. Szukamy światła i ujęć, które dobrze wyjdą na zdjęciu z białą ramką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz